Pierwszy Niemiec poznany w Dojczlandii był (tak naprawdę) Polakiem, drugi (tak naprawdę) - Turkiem i w tym kraju te proporcje to constans.
W ciągu ostatniego półtora miesiąca przyzwyczaiłam się do tego, że jadąc niemieckim autobusem siedzę koło kobiety w hidżabie i chińczyka-wietnmczyka-koreańczyka(?), a kiedy stoję w kolejce do kasy za sobą słyszę, kogoś rozmawiającego przez telefon po rosyjsku, hiszpańsku czy w suahili.
Hans i Helga to w tym kraju mniejszość. Ziścił się największy koszmar ksenofobów - kategorie "typisch deutsch/typisch polnisch" dawno zgniły, prześmierdły i się przeterminowały.
Czy kiedyś stracą ważność w Polsce?
Moje prywatne doświadczenia interkulturowe to wspólne imprezy zagranicznych studentów, z którymi w dalszym ciągu spędzam najwięcej czasu. (Niemieccy studenci są bardzo mili,ale niezbyt otwarci, trzymają się głównie z innymi Niemcami.)
Jedno wino, dwa piwa, trzy Jägermeistery i Polacy, Francuzi, Hiszpanie, Amerykanki, Słowak, a nawet Australijczyk i Peruwiańczyk zapominają o dzielących ich na mapach czerwonych, przerywanych liniach i błękitnych plamach oceanu i stają się najlepszymi przyjaciółmi.
Później, gdy każdy już wytrzeźwieje i mózgi na nowo zaczynają funkcjonować, każdy student Erasmusa myśli w swoim języku, ale uniwersalia pozostają. Dwie nogi, dwie ręce i serce po lewej [;)] stornie - i to wystarcza, i to już jest bardzo dużo.