Pierwszy Niemiec poznany w Dojczlandii był (tak naprawdę) Polakiem, drugi (tak naprawdę) - Turkiem i w tym kraju te proporcje to constans.
W ciągu ostatniego półtora miesiąca przyzwyczaiłam się do tego, że jadąc niemieckim autobusem siedzę koło kobiety w hidżabie i chińczyka-wietnmczyka-koreańczyka(?), a kiedy stoję w kolejce do kasy za sobą słyszę, kogoś rozmawiającego przez telefon po rosyjsku, hiszpańsku czy w suahili.
Hans i Helga to w tym kraju mniejszość. Ziścił się największy koszmar ksenofobów - kategorie "typisch deutsch/typisch polnisch" dawno zgniły, prześmierdły i się przeterminowały.
Czy kiedyś stracą ważność w Polsce?
Moje prywatne doświadczenia interkulturowe to wspólne imprezy zagranicznych studentów, z którymi w dalszym ciągu spędzam najwięcej czasu. (Niemieccy studenci są bardzo mili,ale niezbyt otwarci, trzymają się głównie z innymi Niemcami.)
Jedno wino, dwa piwa, trzy Jägermeistery i Polacy, Francuzi, Hiszpanie, Amerykanki, Słowak, a nawet Australijczyk i Peruwiańczyk zapominają o dzielących ich na mapach czerwonych, przerywanych liniach i błękitnych plamach oceanu i stają się najlepszymi przyjaciółmi.
Później, gdy każdy już wytrzeźwieje i mózgi na nowo zaczynają funkcjonować, każdy student Erasmusa myśli w swoim języku, ale uniwersalia pozostają. Dwie nogi, dwie ręce i serce po lewej [;)] stornie - i to wystarcza, i to już jest bardzo dużo.
sobota, 14 listopada 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
mam mala prosbe- ja ni w zab nie rozumiem Twoich wstawe po niemiecku... gdyby chociaz byly po angielsku... Agatka tez ma takowy problem...
OdpowiedzUsuńWszystko by było prawie "gut supagut", żeby nie ten okropny ortograf polski, dlatego ostatnie zdanie mego wywodu będzie zdaniem utrwalającym rodzimą pisownię: "Naprawdę na pewno piszemy razem!"
OdpowiedzUsuń:)
ok, poprawione
OdpowiedzUsuńdzięki;)